Już nie pamiętam kiedy usłyszałam termin „home staging” po raz pierwszy.
Cała idea przemówiła do mnie od razu więc zaczęłam zgłębiać temat. Amerykańskie i brytyjskie programy na temat przygotowania mieszkań do sprzedaży totalnie mnie pochłonęły. Jak to zwykle bywa, po jakimś czasie myślałam, że home staging jest już na tyle popularny, że każdy wie o co chodzi, a to po prostu ja interesowałam się na tyle, żeby wszędzie widzieć inspiracje. Na co dzień przekonuję się, że ten termin większości osób nadal nic nie mówi, a uważam, że warto poznać tę „filozofię” i czerpać garściami w codziennym życiu.
Home staging polega na przygotowaniu nieruchomości do sprzedaży w taki sposób, aby istotnie zwiększyć jej wartość w oczach klienta, ponosząc stosunkowo niskie koszty. Dobrze przygotowana nieruchomość sprzeda się szybciej i drożej, bo będzie na nią więcej chętnych. Moja osobista definicja to odpicowanie mieszkania
Prekursorami home stagingu są oczywiście Amerykanie, a konkretnie Barbara Schwarz, która już w latach 70-tych zajęła się tą odmianą aranżacji wnętrz profesjonalnie. Dziś w USA usługa home stagingu jest tak oczywista, jak usługa agenta nieruchomości. Szukając wymarzonego domu nikt się tam nie spodziewa bałaganu na wejściu, zapachu zwierząt domowych, czy suszącego się prania w salonie. Jeśli tak jest, oznacza to, że właściciel jest totalnie spłukany i z pewnością będzie skory…jeszcze opuścić cenę, a za gotówkę odda dom za pół-darmo ;).
Tak. Zaniedbana nieruchomość nie działa na naszą korzyść, gdy sprzedajemy, lub nawet tylko wynajmujemy mieszkanie. To zawsze argument do zbicia ceny, a każda obniżka ceny będzie droższa, niż sam home staging! A jaki jest jego koszt? Powinien być proporcjonalny do ceny jaką chcemy uzyskać i wynieść nie więcej, niż 1-3% wartości nieruchomości. Przykładowo, jeśli sprzedajemy kawalerkę za 100 000 zł, to nasze nakłady na jej podrasowanie nie powinny przekroczyć 1000-3000zł, tak aby podniesiona dzięki poprawkom cena, była realna.
Chodzi przecież o to, aby na home stagingu zarobić, a w każdym razie nie dokładać, choć już samo przyspieszenie sprzedaży to ogromne oszczędności czasu, nerwów, i kosztów utrzymania oraz prezentacji nieruchomości. Tak naprawdę koszty home stagingu zależą od stanu nieruchomości, bo czasem wystarczy zwyczajnie posprzątać, poprzestawiać meble, wywietrzyć, usunąć osobiste bibeloty i już mamy różnicę.
Amerykanie policzyli, że dobrze przygotowane nieruchomości sprzedają się średnio o 40% szybciej i 10% drożej od innych.Oczywiście są ludzie (i sama się do nich zaliczam), którzy dostrzegą potencjał nawet bardzo zaniedbanego wnętrza, ale nawet oni woleliby kupić coś ładnego, nie wzbudzającego podejrzeń. Poza tym, statycznie są oni w mniejszości.
Celem zabiegów home stagingowych jest uzyskanie wnętrza, które trafi w gust większości poszukujących, dlatego stawiamy na neutralne kolory, porządek, dużo światła i żadnych „dziwactw”. Usuwamy rzeczy osobiste, pamiątki, wyraźnie zaznaczamy funkcje mieszkania.
Jeśli sprzedając nieruchomość potrafimy określić naszą grupę docelową (np. rodziny z dziećmi), możemy pokusić się o podkreślenie preferowanych przez tę grupę funkcji w mieszkaniu. Dla rodzin z dziećmi aranżujemy pokój dziecięcy, a dla singli robimy w tym miejscu gabinet.
Pamiętaj, że każdy z nas kupuje oczami. Zwłaszcza mieszkanie, czy dom. Jeśli kupujący nie zakocha się w nieruchomości od samego wejścia, to zmniejsza się szansa na to, że kupi, dlatego warto włożyć choć odrobinę wysiłku w efekt wizualny. Poza tym, ludzie bardzo lubią wprowadzać się „na gotowe”. Widoczna konieczność nawet niewielkiego remontu potrafi skutecznie odstraszyć. Dobrze opakowany produkt zawsze lepiej się sprzedaje i obie strony są zadowolone, a przecież o to właśnie chodzi.
A co Ty myślisz o home stagingu? Czy masz jakieś doświadczenia z nim związane? Czy ta idea do Ciebie przemawia? Daj znać w komentarzu.