Szuflady, półki i inne…drobiazgi 🙂
Jako, że temat kuchni tak mi się jakoś mocno rozwinął, postanowiłam podzielić się z Wami jeszcze paroma przemyśleniami. Jeśli jeszcze nie czytałeś części pierwszej, to możesz to zrobić tutaj. Przypominam, że omawiamy ten przypadek 🙂 :

Pisałam już o tym, aby nie bać się nowego układu funkcjonalnego i przeniesienia instalacji. Wspomniałam też trochę o tym, że tradycyjne płytki podłogowe to nie jedyna możliwość. Zwróciłam uwagę na dobre oświetlenie i zasadność zabudowy szafkami po sam sufit. A teraz czas na drobniejsze uwagi.
Po pierwsze, polecam szuflady! Wszędzie, gdzie to tylko możliwe wstawiajcie szuflady płytkie lub głębokie. Tradycyjne szafki i tak będą na górze, a cały dół w szufladach zdecydowanie pozwala się bardziej zorganizować. Wysuwamy szufladę i wszystko mamy jak na dłoni. Nic nam się nie ukryje na tylnej ściance.
Po drugie, szuflady! Tym razem w formie szafek cargo. To rewelacyjny sposób na przechowywanie suchych produktów, puszek, słoików i warzyw. Otwieram taką szafkę i wszystko widzę. To podręczna spiżarnia:
Najchętniej zamontowałabym jeszcze drugą taką obok, bo tak dobrze się jej używa, że ciągle brakuje nam w niej miejsca. Jest po prostu świetna. Moja ma szerokość 30cm i to jest optymalna szerokość dla tego typu szafki. Teoretycznie, gdyby można było zajrzeć do niej od strony ściany, to mogłaby być szersza, jednak przy tak dużym obciążeniu i gabarytach (wysokość 2,1m) cały mechanizm mógłby nie wytrzymać.
Nie polecam natomiast małej szafki cargo wstawianej przeważnie tam, gdzie zostaje miejsce, w moim przypadku koło śmietnika. Szafka jest na tyle wąska, że kompletnie niefunkcjonalna. Wszystko z niej wypada, nic nie widać, wieczny bałagan. Lepiej w tym miejscu zrobić półki na wino, chociaż tak trochę głupio koło śmietnika…;). Założeniem tej szafki, o ile sobie przypominam, jest przechowywanie przypraw w butelkach, oleju itp., ale sięganie do tej szafki nie jest wygodne, więc u nas funkcjonuje jako składzik na folie spożywcze i worki na śmieci.
A co z tzw. karuzelą, czyli obrotową półką w narożniku zabudowy? Tu mam dylemat. W starej kuchni w narożniku mieliśmy zwykłe półki i źle się ich używało. Ciężko było sięgać głębiej. Do karuzeli też nie byliśmy przekonani, bardziej podobał nam się pomysł szuflady, która dosłownie wyjeżdża z tego narożnika na zewnątrz i wszystko ładnie widać. Jednak mechanizm tej szuflady był kilkukrotnie droższy i stanęło na karuzeli. Nie jest to super optymalne rozwiązanie, też ciężko się korzysta i utrzymuje porządek, dlatego raczej polecam półki.
Kręcenie karuzelą to mit, chyba że masz 2 patelnie i 3 garnki. Jeśli jest tego trochę więcej, to siłą rzeczy robi się bałagan na tyle, że kręcenie jest niewygodne i używa się karuzeli jak zwykłych półek. Różnica jest taka, że na zwykłych półkach jest więcej miejsca do przechowywania, a ich zakup jest tańszy… Oczywiście, jeśli masz nawyk układania garnków w idealnym porządku za każdym razem, to karuzela się sprawdzi, ale u nas to się jakoś nie może przyjąć, mimo że tych garnków wcale tak dużo nie ma.
Gdy projektowałam zabudowę, kusiło mnie trochę, aby pociągnąć ją jeszcze na prawą ścianę i maksymalnie wykorzystać przestrzeń. Stół mógłby być rozkładany nad blatem i siedziałoby się np. na hokerach. Kuchnia zwiększyłaby swój potencjał prawie dwa razy! Ale… po co? Przecież aż tyle nie gotujemy, a więcej szafek to więcej gratów.

Doszliśmy też do wniosku, że chcemy tradycyjny, wygodny stół z dużym blatem i zwykłymi krzesłami i to był dobry wybór. Hokery nie sprawdziłyby się zupełnie przy dzieciach, a w tej chwili możemy we czwórkę przy naszym stole zjeść śniadanie. Możemy go postawić w drugą stronę, odsunąć od ściany, wynieść i wykorzystać gdzie indziej, pracować przy nim-w sumie same pozytywy. Blat stołu jest zrobiony z tego samego materiału, co kuchenny, dokupiliśmy tylko nogi w Ikei i gotowe.
Nad stołem zawiesiliśmy wąska półkę na drobiazgi. Jest na tyle wąska (15cm), że nie przeszkadza przy wstawaniu od stołu. Może spełniać funkcję dekoracyjną, lub być miejscem do przechowywanie np. przypraw, czy produktów sypkich w ozdobnych pojemnikach. Ewoluowała już wielokrotnie i bardzo ja lubię.
Jeszcze słów kilka na temat zabudowy, a konkretnie lodówki. Zabudowywać, czy nie? To kwestia indywidualna. Jak dla mnie, lodówka nie jest jakimś szpetnym elementem, ale ciekawą formą samą w sobie. Gdyby była kolorowa, to już w ogóle, ale ten metaliczny szary też nam pasuje do ogólnej kolorystyki. Poza tym, nie chciałam zabudowywać lodówki ze względu na sąsiedztwo szafki cargo, bo zrobiłaby się z tego ogromna szafa, która przytłoczyłaby pomieszczenie. Zwykła lodówka wygląda lżej i łatwiej ją, w razie czego, wymienić.

Może rzuciło Ci się w oczy to puste miejsce na ścianie między drzwiami, a szafką cargo? Na samym początku powiesiliśmy tam czarno-biały, pionowy plakat. Wyglądał świetnie, ale po kilku sesjach gotowania nabrał tyle wilgoci, że cały się pomarszczył i trzeba go było wyrzucić. Potem w tym miejscu stało krzesełko do karmienia i ściana była wiecznie poplamiona. Obecnie myślę nad namalowaniem w tym miejscu tablicy magnetycznej, aby odciążyć lodówkę, która przyjmuje niezliczone ilości rysunków mojego Przedszkolaka 🙂
I co nam jeszcze zostało? Oczywiście tapeta i to dość nietypowa jak na kuchnię. Lubię mocniejsze akcenty na jednej ścianie. Ten sposób sprawdza mi się od lat w różnych pomieszczeniach i w kuchni też się sprawdził. Mimo upływu czasu tapeta nam się nie opatrzyła, pewnie ze względu na swoje neutralne kolory. Polecam eksperymentować. Jak coś nie wyjdzie, to nie koniec świata-zawsze można zmienić 🙂
Co dodałbyś do listy sprawdzonych rozwiązań? A może jest coś, co okazało się ewidentnym bublem i tego nie polecasz? Daj znać w komentarzu poniżej.